Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

Piętka, nierad ze złego obrotu, jaki wzięła rozmowa... ale, dajmy temu lepiéj pokój.
— Przepraszam, wtrącił ów Zdziś, co wiedział wszystko, mówmy o tém, bo to wszystkich obchodzi... Każdego z nas to interesuje... Werndorf był potęgą, znakomitością, mężem, którymeśmy się chlubili... Wszyscy utrzymują, że schodzi z pola...
— Kto? zawołał Piętka, trochę się unosząc, chyba ci, coby na to pole sami wejść chcieli, a miejsca sobie na nim znaléźć nie mogą, bo działalność tego człowieka im zawadza!...
Wytrychiewicz, zdrajca, który za poncz zapłacony przez Piętkę wywdzięczył mu się wyciągnięciem rozmowy na przedmiot tak drażliwy, zaszył się teraz w kątek kanapki i wziąwszy na kolana trzecią już lampkę, powoli ją smoktał... Zdawał się nie czuć nawet tego, co popełnił...
Piętka, któremu głośne rozprawy te były niemiłe, skinął nieznacznie na Żelaznego, aby zamilkł. Zrozumiał to i on i Zdziś także, ale w téj chwili Wytrychiewicz postawił szklaneczkę na stoliku, wstał i począł niby nieco napiły, uśmiéchając się dobrodusznie.
— E! co to tam, proszę panów! Na te okoliczności zapatrywać się należy z wyższego stanowiska! Mijam to, że ja służę panu Płockiemu, a pan Orest Piętka pomaga panu Werndorfowi, tu, panie, idzie o kraj i o rzecz, nie o ludzi! Ja tak mówię zawsze, kto zdolniejszy, ten górą! Werndorf już zrobił, co mógł... dawaj nam no-