Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

wego, to i ten coś będzie musiał zrobić, aby się zasłużyć, a na tém ogół, panie, skorzysta!! Ot co!
Głośne brawo rozległo się po całéj górce, że aż zajęci bilardem wbiegli z kijami w rękach przysłuchiwać się rozmowie. Nieszczęśliwy Piętka, który wywołał tę chryję, nie mógł sobie przebaczyć i ponczu i zaczepienia tak niebezpiecznego człowieka, który podochocony, nie łacnoby się do milczenia dał skłonić.
— Ale mój Wytrychiewicz, odezwał się cicho Piętka, najlepiéj pono dla kraju, aby dlań pracowali wszyscy... Jeden drugiemu nieprzeszkadza!
Wytrychiewicz zapił, pomilczał i począł, ślamazarnie cedząc słowa, ciągle niby pijany.
— Kiedym jeszcze z łaski mojego opiekuna był kuchtą, trafiało się w wolnych godzinach piérze drzéć... Stara gospodyni utrzymywała, że choć ja nie miałem do tego talentu, zawsze my we dwóch, z moim kolegą Wicusiem, więcéj mogliśmy zrobić, niż on sam jeden. W zasadzie miała słuszność, ale się okazało, że ja więcéj psułem pierza, niż darłem puchu. Dano mi więc w kark i uwolniono od tego obowiązku...
Wytrychiewicz ten swój apolog wypowiedział z miną tak pocieszną, iż mu jeszcze raz przyklaśnięto...
— Mnie się widzi, dodał, kończąc morałem, że to tak i z interesami... jeśli się kto do nich porywa, stargawszy siły... więcéj ich napsuje, niż zrobi...