Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

— Upiłem się, matuniu, taka moja dola, muszę pić, to darmo...
— Pewnie co zrobił znowu! dodała matka trwożnie.
— Niech się pani uspokoi, przerwał Piętka, zbliżając się ku niéj, to przypadek, który się każdemu młodemu w wesołém towarzystwie trafić może, a pan Mieczysław nie zbroił nic... Widząc go trochę podchmielonym, czułem się w obowiązku tu go przyprowadzić...
— Niech ci to Pan Bóg płaci, mój dobry panie, płacząc, odpowiedziała staruszka.
— Przeprowadzimy go co rychléj na górę, ażeby spoczął, rzekł Piętka, ze mną to się to łatwiéj jakoś da zrobić...
To mówiąc, ujął chwiejącego się Wytrychiewicza z jednéj strony pod rękę, z drugiéj podtrzymała go służąca, i tak pomagając mu, wywindowano mruczącego ciągle niezrozumiale na trzecie piętro. Staruszka, idąc za niemi, płakała, przerywanemi słowy narzekając na los swój i syna. Łatwo się było domyśléć z jéj mowy, że podobne zdarzenia z Miciem często się trafiać musiały. Odsłaniało to część tajemnicy, przywiązującéj nieszczęśliwego Wytrychiewicza do Płockiego, który o jego nałogu wiedziéć musiał... a pokrywając go i trzymając przy sobie nałogowego pijaka, tém silniéj i absolutniéj nim władał.
Mieszkanie, które Micio z matką zajmował, nadzwyczaj było ubogie, wszystko w niém źle