Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

się go nawet... Ja sam nie przeczuwałem nic podobnego, mówił Piętka... syn więc pani umié się na wodzy utrzymać i walczyć z tą chorobą.
— A! tak! tak! zawołała staruszka, z wdzięcznością zwracając się ku Piętce za życzliwe jego wyrazy. To dobre, poczciwe dziecko! Robi, co może, aby się poskromić i mnie nie dobijać... Czasem przez cały dzień nic nie weźmie w usta, ale cóż potém? odda mi dobranoc... pójdzie spać, dobędzie flaszki z wódką, i choć na noc upić się musi...
Tak jest! tak, choroba to straszna, nieuleczona, ona może i jego dobije...
— Pan Płocki, dodała po chwili, ociérając łzy, wiedząc o nałogu, wziął mojego syna... zrobił mu łaskę... ależ panie, za to go ma niewolnikiem i za pół darmo, a że mu Micio się wysługuje do zdechu, to téż pewna... bo go tam nie oszczędzają...
Westchnęła biédna.
— Zawsze to szczęście jeszcze, że i tak miał się gdzie umieścić. Pracuje od rana do nocy, często i po całych nocach, a dostaje, co łaska... Już o sobie nie mówię, żem więcéj z suchotami, niż o ciepłéj strawie... ale niechby się i tak wlokło... Błogosławię tego człowieka...
Złożyła ręce jak do modlitwy...
Widok téj nędzy wzruszył Piętkę, który wyrzucał sobie, że był poniekąd przyczyną zmartwienia dla nieszczęśliwéj matki. Jak mógł więc, starał się ją uspokoić i ubezpieczyć, że nikt