Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

kami, Fabryczowie czynili wiele dobrego, dawali szczodrze, lecz nigdy tam, gdzie datek być musiał rozgłośny. Świadczyli skrycie, pocichu, jakby wstydząc się swéj dobroczynności. Nie odmawiali prawie nigdy, jeżeli cel był dobry, lecz tam, gdzie na wyścigi dawali drudzy, oni skromną tylko zapisywali ofiarę i na połechtanie ich próżności wcale rachować nie było można.
Pan Feliks Fabrycz, głowa domu, miał lat blisko sześćdziesięciu, był to człowiek mały, niepokaźny, cichy, zawsze ubrany nader skromnie, mówiący mało, zajęty przez cały dzień interesami, a spoczynku i zabawy szukający w domu. Syn jego starszy pracował w jednym z banków londyńskich, drugi odbywał podróż właśnie, córka niezamężna kończyła wychowanie w domu. Pan Feliks, żona jego, z charakteru dosyć do niego podobna, liczni oficyjaliści biurowi, niektórzy z rodzinami, mieścili się niemal wszyscy w starym domu, w którym, mimo znacznéj ludności jego, cisza panowała i porządek rzadki. Dom bardzo obszerny, trzema skrzydłami obejmował dziedziniec obszerny, w środku którego był wielki klomb i sadzaweczka... W głębi znajdował się cienisty ogródek, z kilku złożony uliczek... Wszystko to wyglądało ze staroświecka, nie świéżo, nie modnie, lecz napiętnowane było jakimś charakterem trwałości i powagi, więcéj interesującym, niż olśniéwający zbytek.
Nic w ogólności nie czyniono tu dla oka i dla tego, by ludzie wielkie mieli wyobrażenie o za-