Ale czémże panu służyć mogę?
Tak uparcie odpędzany, Płocki nareszcie dobył papierów, z któremi przyszedł i o których wartość chciał spytać.
Fabrycz natychmiast wziął się do rozpatrzenia ich, a że firma londyńska, o któréj pewność chodziło, była mu dobrze znana, w kilku słowach dał żądane objaśnienie. Po czém wstał z krzesła, i spoglądając niespokojnie na zegarek, sam piérwszy pożegnał gościa, zbywając się go bardzo chłodno.
Zupełnie się więc nie powiodło Płockiemu zbliżenie do Fabrycza, ale niezrażony tém w kilka dni potém oddał mu wizytę w domu, i nie zastawszy, kartę swą zostawił. Trzeciego dnia potém Fabrycz o téj saméj godzinie przyszedł się wypłacić Płockiemu; nie znalazł go także, i położył u szwajcara bilet, który uderzał skromną swą powierzchownością. Była to karteczka grubego papiéru, z wydrukowanym staremi zbitemi czcionkami nazwiskiem, wyglądająca, jak się pan Julijusz wyraził, przedpotopowo.
Z rąk do rąk przeszedł ów bilet po wszystkich, a że nim pochwalić się było można, położono go na marmurowéj misie, w któréj najpiękniejsze imiona już błyszczały. Chociaż Płockiego nie zapraszano, dowiedział się od Nurskich, iż Fabryczowie od wieków zawsze znajomych i łaskawych przyjmowali w czwartki. Postanowił więc w tydzień potém stawić się na wieczorze, choć się tam wcale ubawić nie spodziewał. Wiodła go
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.