réj rysy familijne ojca przypominały, siedziała zajęta nią ze spuszczonemi oczyma. Fabrycz i dwóch czy trzech panów w surdutach, starszy komisant domu we fraku wysłużonym, młody człowiek, którego Płocki widział, przechodząc w kancelaryi, składali całe towarzystwo. Rozmowa szła dosyć zwolna i pocichu, gdy Płocki wszedł wyświéżony, w białych rękawiczkach. Powitawszy spieszącego na przyjęcie jego Fabrycza, poprosił, aby go pani przedstawił. Przybycie jego nie uczyniło tu najmniejszego wrażenia, podano mu krzesło, panowie przytomni popatrzyli troszkę na przybysza, i powrócono do rozmowy o nowych miasta budowach i porządku, który zaprowadzić należało. Płocki bardzo umiejętnie zastosował się do cichego i spokojnego tonu domu, usiłując potakiwać panu Fabryczowi i dzielić wszystkie jego zdania, co wszakże wcale nie zbliżało ich do siebie.
Wkrótce po nim nadszedł pan radca Smolewski, stary przyjaciel domu, potém niejaki pan Nieruchowicz, kupiec, i włoch Capioni, nauczyciel muzyki, emeryt, który pono saméj pani jeszcze niegdyś dawał lekcyje fortepienu. Po nadejściu tych panów i wybiciu ósméj godziny, otworzyły się drzwi do mniejszego saloniku, w którym podana była herbata i wieczorna przekąska niewykwintna. Jedynym przepychem była stara saska porcelana i delfty, na których podano jedzenie i herbatę. Służący w surducie szaraczkowym, powolnym krokiem stół obchodząc, usługiwał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.