Płocki znalazł troszkę przesady i skąpstwa w téj prostocie życia ludzi, którychby stało na przepych książęcy, gdyby go potrzebowali, lub się w nim kochali. Mylił się jednak, nie była to ani afektacyja, ani oszczędność bojaźliwa, ale proste nawyknienie do rodzaju życia, w którém oboje państwo Fabryczowie smakowali i chcieli dzieci swe doń wdrożyć zawczasu.
Płocki nie okazywał po sobie zadziwienia, lecz był niemal upokorzonym, porównywając ten dom ze swoim, i swoje z Fabryczów położeniem. Rodziło to w nim uczucie prawie do zazdrości podobne. Ci ludzie nie potrzebowali jak on dobijać się uznania, kupować sobie sto sukien, zabiegać o nie... W duszy mówił jednak, nie umieją żyć! z ich środkami w moim ręku, owładnąłbym wszystkiém... To są ludzie mali.
Stary Fabrycz bardzo grzeczny dla gościa, mówił z nim jednak mało, i wcale mu nie nadskakiwał.
Parę razy w rozmowie Płocki probował bryznąć słówkiem przeciwko Werndorfowi dwuznaczném, ukąsić nieszkodliwie hrabiego Adama, chciał zbadać usposobienia i wyszpiegować jaką niechęć lub współzawodnictwo, lecz i to mu się nie udało. Fabrycz bronił obwinionych. Był w ogóle pobłażającym bardzo, obmowa na gruncie tutejszym nie udawała się wcale, trzeba jéj było poprzestać. Płocki piérwszy zręcznie zawrócił się tak, że co wyglądało na naganę i szyderstwo, wyszło na pochwałę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.