Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszyscy panowie polujecie w jednym ostepie pono i na tę samę zwierzynę... czyżbyście sobie mieli zawadzać wzajemnie.
Płocki nic nie odpowiadał długo.
— Ale nie, cicho odezwał się w końcu, przybliżając się do hrabianki, ja unikam wszelkiego współzawodnictwa. Nie zapiéram się tego, iż musimy trochę jeden drugiemu mimowolnie wchodzić w drogę, lecz ja staram się sobie nowe wyszukać... Werndorf ma tu znaczenie, powagę, wpływy; ja się ich dopiéro dorabiać muszę...
Milczenie panowało czas jakiś, Płocki począł, powoli przechadzając się z cygarem po pokoju.
— Werndorf dla mnie ze wszech miar współzawodnik straszny!
Zmienił głos i ton.
— Być może, że i ja i on mamy wady... któż ich nie ma... Są to wady stanu tak, jak są łaski stanu... wady zawodu... nawyknienia, wpływu ludzi... lecz wysoko go szacuję...
— Chciwy jest? podchwyciła zdradliwie hrabianka.
— Chciwy! a! proszę pani! my, ludzie spekulujący, wszyscy musimy być chciwi, to powołanie nasze... Piéniądze są dla nas narzędziem czynu... Nie mogę zaprzeczyć, że zabiegać umié, i że trudno jest co ubiedz przed nim... Przedziwnie zna drogi wszystkie...
— Jakto? i kręte może? co? pochwyciła hrabianka.
Płocki bardzo znacząco zamilkł nagle, we-