nawet czasem coś nie zdawało... Zawsze się to późniéj wyjaśni...
— Ale zdaje mi się, nieśmiało wpatrując się w niego, odezwała się żona, że ja to właśnie z serca i z instynktu robię, jak chcesz...
Płocki się roześmiał.
— Daruj mi, zamało! jesteś nieśmiała, jesteś za mnie skromna... to źle. Musisz być czynną i pomagać mi.
— Ale mi chyba wskażesz, w jaki sposób...
— Chętnie, zawsze, mówił Płocki, uważaj tylko na mnie, zrozumiész skinienie. To darmo! pracować trzeba, i ty od tego nie jesteś wolną, kobiéty wiele mogą... Tam gdzie ja nie potrafię, tobie wybadać może przyjść z łatwością, gdzie mnie by wiary nie dano, twój uśmieszek poprze prawdę i wywoła przekonanie.
Wierz mi, kończył, unosząc się, możesz mi być sprzymierzeńcem bardzo pożytecznym...
Piękna pani obróciła to trochę w żart.
— Nie wątpisz, iż toby było najgorętszém mojém życzeniem, dodała, lecz o zdolności méj wątpię...
— Wprawy ci tylko potrzeba, szepnął Płocki, trzeba, byś się uważała za czynnego członka domu i firmy. Na wskazówkach ci nie zabraknie.
— Ale naprzykład? naprzykład? spytała żona niespokojnie.
Płocki namyślać się zdawał.
— Wszystko to między nami, rozumié się, odezwał się cicho. Oto naprzykład dziś, byłbym
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.