coś dał za to, żebyś tak, niby z własnego poczucia, coś delikatnego powiedziała przeciwko Werndorfowi...
— Przeciwko? spytała żona nieco zdumiona, ale ty przecię mówiłeś za nim.
— I właśnie dla tego bardzoby mi było na rękę, żeby mnie kto starał się przekonać, iż nie mam słuszności... Rozumiész, roześmiał się Płocki...
— Ty proste, naiwne, dobre dziécię, nie wiész tego, że oni wszyscy są mojemi nieprzyjaciołmi... wszyscy mi na drodze stoją, Werndorf, hrabia Adam... no! nie zaręczę nawet za księcia...
— Jakto? i książę Nestor? podchwyciła żona...
— Jeśli dziś jeszcze napozór jest mi przyjazny, pewien jestem, że tylko do czasu. W interesie naszym aby o nich wszystkich, oddając im sprawiedliwość napozór, nigdy nie mówić zbyt pochlebnie.
— Lecz cóż można przeciwko nim znaleść? zapytała zdziwiona pani.
— Czasem choćby śmiésznostkę... choćby drobnostkę... mówił Płocki... bo powinnaś to sobie powiedziéć, powtarzać: otoczeni jesteśmy zazdrosnymi i nieprzyjaciołmi...
— Byćże to może! łamiąc ręce, przestraszona zawołała pani Julijuszowa.
— Nie trzeba się tém trwożyć bynajmniéj, rzekł Płocki, mam nadzieję, że nas nie zmogą... Otwarcie nawet wystąpić nie potrafią, lecz przygotowany jestem do walki, którą przewiduję. Czynnym być muszę, wszędzie mi stawią zawady...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.