— Słabi się czują, przerwał Płocki, więc szukają pomocy, ja zaś niewidzę, dla czegobym miał pomagać tym, którzy w gruncie są nieprzyjaciołmi mojemi.
— Człowiecze! zawołał Werndorf... nie jesteś na wysokości wieku. W społeczeństwie, jakie wyrosło z nowych instytucyj i zasad, nie dostrzegam już dziś nieprzyjaciół, kast, interesów partyi. To są zabytki przeszłości, my powinniśmy się uważać za jednolitą społeczność i ignorować to, coby nią być nie chciało.. Po co walczyć, gdy trzeba pracować?
— A jeśli nas do walki zmuszają?
— Kto? chyba miłość własna, któraby chciała panować? Krzyczysz na arystokracyją, a sam masz jéj wady, i dla tego ją chcesz zdetronizować, abyś panował. Ja zaś i hrabia Adam za mną nie żądamy panowania, ale równości w obec pracy, prawa i obowiązku.
— To są słowa! szepnął Płocki, piękne bardzo, lecz... słowa!
— Co ma się stać czynem, słowem wprzódy być musi, dołożył Werndorf.
Płocki się roześmiał.
— Przepraszam, oparł się, to co ma być czynem, strzeże się wprzód wypalać w słowie.
— Nie rozumiemy się, zakończył stary.
— Odłóżmy więc rozmowę na późniéj, podchwycił gospodarz. Proszę tylko pana dobrodzieja, abyś moje zdanie o hrabi raczył zachować przy sobie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.