prosił go więc, rzucając pióro, i posadziwszy na kanapie, począł obsywać niezręcznemi komplementami.
Nic się hrabiemu mniéj szczęśliwie nie udawało nad grzeczności, nałogowy jego półuśmieszek szyderski psuł ich wrażenie i nie dozwalał napewno powiedziéć, czy to były czcze słowa, czy wyrazy rzeczywistego uczucia.
Płocki także nie był wielkim mistrzem w prawieniu słodyczy i salonowych nicostek, mówił dobrze, ale gdy był natchniony interesem lub namiętnością.
Długo więc dosyć nie mogli rozpocząć rozmowy, odstrzeliwając do siebie temi wstępnemi komplementami, które nic nie znaczą. Są to okładki téj książki, o któréj być ma rozmowa. Hrabia pilno w oczy patrzył gościowi, gość więcéj rozpatrywał się po pokoju, bo oko w oko patrzéć nikomu nie lubił. Nie było to w jego naturze, spoglądał zawsze z ukosa i ukradkiem.
— Dawno pan hrabia widział się z Werndorfem? zapytał Płocki.
— Z Werndorfem! ale my się z nim widujemy niemal codziennie, rzekł hrabia, spotykamy się z nim bardzo często...
— Właśnie téż niedawno mi wspominał o wielkich planach i projektach, dodał Płocki.
— A tak! tak! odparł nieco zmieszany hrabia, Werndorf ma pomysły bardzo szczęśliwe, ideje bardzo szlachetne, a doświadczenie długoletnie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.