— Ale przecież z ludźmi się spotykasz, gadasz? wiedzą, że jesteś u mnie, pytają cię, i coś sami wybąkują.
Wytrychiewicz ramionami ruszył.
— Nic nowego nie słyszałem...
— Nie pytano cię o mnie! nie mówił kto co o Werndorfie?
— O nim nie słyszałem nic, oprócz dawnéj piosenki na pochwałę...
— A o mnie?
— Różnie mówią... odezwał się Wytrychiewicz, a no, przedemną źleby się nikt nie ważył...
Płocki przeszedł się po pokoju, ręce założywszy pod poły.
— Z waćpana, panie Wytrychiewicz, rzekł, w kancelaryi pomoc niewielka, powinienbyś gdzieindziéj starać się być użytecznym.
— Gębą? szepnął sekretarz.
— A zapewne... trzeba oddziaływać na korzyść pryncypała, mówił Płocki. I to waćpan powinienbyś zrozumiéć, że gdy o kim zbyt dobrze mówią... mnie to szkodzi...
— Hę? jakto? zapytał Wytrychiewicz, uśmiéchając się.
— Czy potrzebuję tłumaczyć jaśniéj? To prawdziwe nieszczęście człowiek, jak wy, któremu na zdolnościach i na sprycie nie zbywa, któryby mógł być tak użytecznym... a jest tak tym nałogiem sparaliżowany.
— Niech pan się nie żenuje, słucham cierpliwie, odezwał się Wytrychiewicz, poprawiając pióra.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/240
Ta strona została uwierzytelniona.