Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

— Waćpan mógłbyś wnijść w towarzystwa męzkie, rzucić czasem słowo... domysł... koncept... Mogłoby to się nieraz przydać na coś i mnie i waćpanu... Rozumiész mnie.
— Doskonale... tylko tego nie rozumiém, co mój nałóg komu szkodzi, kiedy o nim nikt nie wié, oprócz matki mojéj i poduszki.
— A Piętka?
— E! to był przypadek... zawołał sekretarz. Dla tego, gdy potrzeba usłużyć, mogę i potrafię, ale pan dyrektor powinienby téż się czasem wywdzięczyć.
— Byle było za co. Waćpan mnie rozumiész?
— Zawsze, nawet wówczas, kiedy panu niepotrzeba, żebym go rozumiał. Roześmiał się Wytrychiewicz i głowę spuścił.
Płocki popatrzył nań i zamilkł.
— Co tam waćpan skrobiesz na tym papiérze? zapytał po chwili.
— A! jako sekretarz muszę coś pisać...
— Daj już sobie i mnie pokój... Porzuć to... Jest co pilniejszego do czynienia.
Wytrychiewicz porzucił pióro, wstał i wyciągnął się.
— Co pan każe?
— Idź waćpan na miasto, szepnął pocichu Płocki, rozumiész mnie! Wiész pewnie, u kogo się dowiedziéć o obrotach Werndorfa. Z Piętką wszakże jesteś dobrze? Trzeba mi się dowiedziéć, kiedy i dokąd Werndorf wyjeżdża, bo, że jedzie, to niezawodna. Nie rzuca on swych planów i my-