przez Milanowicza, zbywał się go także półsłówkami ogólnemi, nie lubił bowiem piéniędzy rozrzucać, a o światę ludową tyle mu szło pewnie, co o kwadraturę koła.
Tym razem jednak mocno się zamyślił. Uderzyło go to, że właśnie popularności dorobić się potrzebował bardzo i że niczém łatwiéj się jéj dosłużyć nie mógł, jak dopomagając Milanowiczowi; bo nie było trąby głośniejszéj, ani apologisty gorętszego dla tych rzadkich feniksów, którzy mu do wielkiego dzieła jego rękę podali.
Ofiarą dla Milanowicza na owę oświatę mógł się czynem głośnym wkupić w opinją publiczną Płocki, więc myślał.
— Prosić! rzekł do służącego, prosić!
Wkrótce potém żywy i niespokojny chód oznajmił uszczęśliwionego profesora, który wszedł z pośpiechem, lękając się, ażeby go to nadzwyczajne szczęście trafem jakim nie minęło.
Zwykle bowiem zbywano go się tém, że pan był zajęty, lub wyszedł.
Niezmiernie rzadko ktoś go przyjmował, i to, aby mu raz na zawsze oświadczyć, iż tyle już ofiar różnych czynił, a czasy są tak ciężkie, iż mimo najszczerszych chęci posiłkowania w tak świętém dziele nie jest już nic w stanie dlań uczynić, żeby się więc nie fatygował napróżno.
U Płockiego było to piérwsze przyjęcie, piérwsza próba. Milanowicz wchodził ożywiony znowu tylekroć zawiedzioną nadzieją, iż pokona wymową i argumentami nowego Krezusa.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.