Staruszek był poważny, jak gołąb’ siwy, słusznego dosyć wzrostu, rumiany, świéży, z oczyma niebieskiemi, sztywny jak profesor być powinien, miły jak monoman, który się w cukrze własnéj, poczciwéj idei usmarzył. Z uśmiechem wdzięcznym na ustach wszedł pełen uszanowania i sympatyi dla człowieka, który mu przynajmniéj ucha nie odmawiał...
Płocki przybrał téż na przyjęcie minę surową i zamyśloną.
— Jakżem panu... dyrektorowi... prezesowi... radcy rzekł, poprawiając się profesor, aby nie uchybić, wdzięczen, że raczyłeś mi przy swych licznych i ważnych pracach chwileczkę poświęcić.
Płocki, choć nic nie pisał, wstał od stolika, rzucając suche pióro, aby się zdawało, że istotnie od zajęcia pilnego się odrywał.
— A! panie radco! zawołał, płacąc za tytuł tytułem, któżby nie rad tak szanownego jak pan męża zasługi i pracy widziéć i posłuchać.
— Panie, zawołał przejęty profesor, to tylko ludzie tacy jak wy... tacy... szlachetni ludzie, to mówią... profanus vulgus ucieka odemnie, zatyka uszy na głos wołającego na puszczy. Chodzę ode drzwi do drzwi i pukam do nich napróżno, zamknięte wszędzie drzwi i serca znajduję. A to sprawa gardłowa, nie cierpiąca zwłoki. Bracia nasi, lud woła: światła! jakby wołał chleba a my mu go nie dajemy...
Profesor gdy raz puścił się tym gościńcem, trudno go było powstrzymać. Mówił więc, nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.