Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

tak pilno było, ażeby poszedł pochwały jego głosić po mieście, iż rad był skrócić już rozmowę. Osłonił się skromnością niezmierną, pokorą niewysłowioną...
— Ale to mała rzecz, rzekł cicho, komu pan Bóg jak mnie poszczęścił, powinien się z długu wypłacać ubogim. Bardzo mi będzie miło tą drobnostką stać się użytecznym.
— Drobnostką! podchwycił profesor, ale któż tu do dziesiątéj części takiéj ofiary był zdolnym? Nikt. Jam lata czekał, aby od kogo dostać rubla, którym się milijonowi ludzie pozbywali natrętnego żebraka...
W czułych uściskach rozstali się. Profesor Milanowicz złożył plan i kosztorys na stole, a sam, jak na skrzydłach niesiony, rozpromieniony, szczęśliwy, biegł już prawie bezprzytomny. Płocki go wstrzymał w progu...
— Kochany profesorze, odezwał się poufnie, zbliżając mu się do ucha. To nie dosyć, co się tu zrobiło, trzeba się starać, aby uczynek ten drobny wydał jak największe owoce... Niedosyć tego, co ja uczyniłem, trzeba, ażeby to dla drugich było bodźcem i przykładem. Znasz, kochany profesorze, naturą ludzką.
Milanowicz wsłuchiwał się z ustami otwartemi.
— O mnie tu nie idzie wcale, kończył, skromnie się uśmiéchając Płocki, idzie o rzecz o sprawę oświaty... Trzeba do niéj obudzić i zachęcić drugich... Ludzie są zazdrosni... współzawodnictwo ich nęci. W interesie więc waszym, choć to mi