Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

miéj fortuny, nabył majątek... Szlachta już na niego z córkami polować zaczynała, gdy ja go dla Eulalki złapałem, osmarowałem w jego oczach tak wszystkich sąsiadów, że od nich będzie jak od ognia uciekał. W saméj istocie to są wszystko bankruci, kto u nas na wsi nie bankrut? Dekierowi wszystko to niezmiernie imponowało, bo szlachcic, który jutro pójdzie na subhastę, dziś jeszcze cztérema końmi w wiedeńskim koczu paraduje, jeśli nie karetą, a udaje tak wielkiego pana, iż poczciwy parobek przypuścićby nie śmiał, że to trup. Dopierom mu oczy odsłonił, to są wszystko ruiny, z tego za lat kilka zostanie tylko gruz.
— Przyznam ci się, wtrącił Piętka, że jeśli nowe obywatelstwo szczepić się ma na Dekierach, nie wiele więcéj będzie warte...
— Pod względem inteligencyi zapewne, odezwał się Płocki, lecz pod względem ekonomicznym wolę bałwana Dekiera, który pracuje i krajowi kapitał stwarza z rozproszonych marnie drobiazgów, niż ową inteligencyją, co rozprawia jak najśliczniéj o ekonomii, o pracy, o postępie, o życiu bez jutra, bez sensu i rachuby.
Trafności temu rozumowaniu nie mógł Piętka zaprzeczyć; trapiło go to, radby się był kłócił z Płockim o cokolwiekbądź, taki był na niego zły za pannę Eulaliją. Smutek jéj wejrzenia wydawał mu się poczuciem przyszłego losu.
Gospodarz spoglądał z ukosa na rachującego, ale mu się usta nie zamykały... Miewał czasem