Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

takie godziny, w których się potrzebował wygadać i wywnętrzyć. Z Piętką, którego dyskrecyi był pewnym, dogodniéj mu było, niż z innymi... Z nikim tak szczérym być niemógł, kłamać nie potrzebował, bo wiedział, że toby się na nic nie zdało.
— Wiesz, odezwał się po chwili, jedna rzecz mi się paradnie udała... musiałeś coś już o tém od stugębnéj słyszéć famy. Fundują budynek na szkółki wieczorne...
— W istocie, mówią już o tém wiele w mieście, ale skądże do tego przyszło?
— Cieszy mnie, że już mówią, rzekł Płocki. Skorzystałem z monomanii tego poczciwego profesora Milanowicza. Kupiłem w nim sobie apologistę niezmordowanego. Biega, słyszę po mieście, po redakcyjach, głosząc moje pochwały, podnosząc może nad innych, porównywając moję ofiarę z innemi... Szkółka ta opłaci mi się stokrotnie, to mój warunkowy piedestał...
— Winszuję! odparł Piętka, dobry to uczynek, choć pobudki niekoniecznie były bezinteresowne...
Homo novus! śmiał się, zarzucając nogę na nogę Płocki, muszę się wysługiwać... Zaraz nazajutrz, gdy to gruchnęło po mieście, hrabia Adam spotkał mnie na ulicy, wystaw sobie, coram populo mnie wyściskał i ucałował... A wiesz ty, co to znaczy? to patent na popularność! sto osób na to patrzało... Śmiał się Płocki i ręce zaciérał.
— Kochany Piętko, dodał, Werndorfowi dałem porządnego szacha!! Bądź pewny, że ja go