Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/264

Ta strona została uwierzytelniona.

— Szczególny traf, rzekł, zmusza mnie być pani tak nieznośnym ciężarem. Płocki kazał mi przyjść na herbatę... gdybym był przewidział...
— Gdybyś pan przewidział, że się sam na sam będziesz musiał zostać z nudną kuzynką, prawda? nie przyszedłbyś pan? uśmiéchając się, odezwała się Eulalija...
— Przepraszam panią, ja właśnie sobą jéj zawadzać się obawiam...
— Pan nie możesz mi być natrętnym i owszem..
— To grzeczność pani.
— Nie, to szczéra prawda...
Spojrzała nań łagodnie, zamilkł.
— Niechciała pani być w teatrze?
— Nie byłam usposobioną, a jeśli mam prawdę powiedziéć, wolałam, ustępując mojego miejsca, uczynić tém przyjemność hrabiance Cecylii, którą to daleko więcéj bawi, niż mnie. Ja lubię spokój i ciszę...
— Cóż? więc i wieś? spytał Piętka.
— Sądzę, że onaby mi w istocie najlepiéj może przypadła do smaku, ale wychowałam się w mieście. Czasem tylko tęskniłam do wioski.
— Ja także więcéj jestem mieszczaninem, rzekł Piętka, albo raczéj włóczęgą, który nigdy nie wié, gdzie go jutro losy zapędzą.
— Z kimże jest inaczéj! szepnęła Eulalija.
Przerywany rozmowy wątek z trudnością się na nowo zawiązywał, ale wejrzenia były czynne. Mówili sobie oczyma, co chcieli, nikt ich nie szpiegował. Powoli zawiązywał się stosunek coraz