Tym wyrazom towarzyszyło wejrzenie, które Piętkę niezmiernie zmieszało.
— Sądzę, odezwał się, że tylko kłamanym wierzyć i ufać się nie godzi, prawdziwe są nam do życia potrzebne, i jeżeli coś ludzkiego trwałém być może, przynoszą z sobą trwałości rękojmię.
Wplątali się oboje w tę rozprawę o uczuciach, która ich zaprowadziła tak daleko, że panna Eulalija sama uznała właściwém rozmowę zwrócić inaczéj... Spytała go nie śmiało...
— Dla czego pan u nas bywasz tak rzadko? Kuzyn mój ma o to żal do niego, odzywa się o nim zawsze z szacunkiem i sympatyją. Jesteście panowie starymi towarzyszami broni.
— Dziękuję pani za te miłe słowa, odpowiedział Piętka, ale ja jestem człowiekiem pracy. Mam obowiązki, w których dopełnieniu rodzaj dumy zakładam. Życie nauczyło mnie unikać nawet bardzo miłych rzeczy, aby się do nich nie przyzwyczajać. Nałóg staje się często nieszczęściem.
— Jakim sposobem? wtrąciła panna, stawiając mu już czwartą herbaty filiżankę.
— Rzecz bardzo prosta, gdy się jest pozbawionym towarzystwa, które się stało potrzebą...
— A dla czegoż się go pozbawiać?...
Piętka westchnął, ale posłyszawszy sam własne westchnienie, rzecz nadzwyczajna, przeraził się, zamilkł, spuścił oczy i rzeczywiście mimowoli
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/266
Ta strona została uwierzytelniona.