chwilę jeszcze. Werndorf po kilkakroć narzucał się z pomocą przyjacielską, za którą Julijusz podziękował. Wydał się z tém, że i on zapewne w tych dniach dla interesów wyjechać będzie musiał....
— Któż wié, uśmiéchnął się Werndorf, gotowiśmy się jeszcze może niespodzianie spotkać u Demutha...
— Za nic ręczyć nie można, cicho odparł Płocki...
— Bardzoby mnie to ucieszyło, dokończył stary.
Jeszcze tak urywanemi słowy prowadzili rozmowę nie szykującą się, a dla gospodarza domu będącą istotną męczarnią, bo nawet dla najprzewrotniejszego człowieka kłamstwo jest upokarzającém, gdy oznajmiono wizytę hrabiego Adama.
Z gabinetu, w którym go nie chciał przyjmować Płocki, przeszli zaraz do dębowego salonu, bo spekulator rad się był, nawet przed lubiącym prostotę hrabią, z urządzeniem swojego domu popisać.
Hrabia wszedł jak zawsze, bardzo skromnie i bez smaku ubrany, sztywny i zimny napozór, a spostrzegłszy Werndorfa z jasną twarzą obok Płockiego, widocznie się ucieszył, że znalazł ich razem. Twarz mu się wypogodziła. Z kolei spoglądał na jednego i drugiego, jakby badając ich stosunek... Ożywił się, postawił kapelusz na ziemi, zdjął stare rękawiczki i począł rozmowę z niezwykłą sobie wesołością.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.