widzimy wszyscy jasno, że ofiar nie potrzeba. Każda uczciwa praca opłaca się i temu, co ją dokonywa i ogółowi... Jest to ofiara, choć nią na oko nie będzie.
— Zdaje mi się, cicho dorzucił Werndorf, żeśmy odbiegli od przedmiotu, godzimy się pono wszyscy na zadania, a pan Płocki różni się tém, że chce iść solo. Jeśli ma głos po temu niech śpiéwa sam, ja wolę w chórze.
Hrabia popatrzał na obu, Płocki okazywał znaki jakiegoś zmieszania i zakłopotania, które nieczystego sumienia dowodziły. Widać było, że się męczył, jak na pytkach. Zrozumiał to grzeczny hrabia i wyrzekając się dalszéj polemiki, dodał tylko.
— Ja téż wolę miéć zawsze socyjusza, pewniejszy jestem siebie, czując przy sobie kontrolę...
— Widzę, że się dziwnie wydawać muszę, wtrącił gospodarz, niezmiernie mi przykro, iż dla zasad i przekonań, którym skłamać nie umiem i nie mogę, będę zapewne fałszywie osądzonym i potępionym.
— Bynajmniéj, rzekł hrabia chłodno i z pewnym odcieniem dumy arystokratycznéj, zbliżając się przeważnie do Werndorfa. Skutkiem naszéj rozmowy jest owszem zupełne porozumienie, bo ja idę z panem Werndorfem i oddaję mu się do dyspozycyi, a pana dobrodzieja zostawiamy z zupełną swobodą czynu...
Płocki na widok ręki podanéj Werndorfowi przez hrabiego, którego dłoń, powstawszy stary
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/278
Ta strona została uwierzytelniona.