Panna Eulalija zamyślona, blada i milcząca jak zwykle przyszła, nieco się spóźniwszy. Płocki przywitał ją zdaleka z wyrazem dziwnie szyderskim na twarzy.
— Umyślnie, odezwał się do niéj, posadziłem kuzynce przy ostatnim obiedzie pana Dekiera oko w oko... Czy mu się przypatrywałaś dobrze?
Eulalija zmilczała zrazu.
— Dla czego.... spytała.
— Bo to jest wielbiciel i pretendent do jéj ślicznéj rączki, dodał Płocki, którego ja jako opiekun popiérać będę całą moją powagą...
Eulalija, która zwykle mało i niechętnie się odzywała, zarumieniła się mocno, lecz jakież było podziwienie Płockiego, gdy, namyśliwszy się wbrew mu odpowiedziała.
— Zdaje mi się, że powaga opiekuna służyć ma na to, ażeby pupilli nie dał zrobić niedorzeczności, nie żeby ją do niéj namawiał...
Płocki, który nigdy jeszcze nie słyszał jéj mówiącéj tym tonem stanowczym, zdziwił się, ale uśmiéchnął razem. Żona, która patrzyła nań, nie mogła zrozumiéć, czy się rozgniéwał, czy ucieszył.
— Ale czyżby to była niedorzeczność? zapytał.
— Tak mi się zdaje, spokojnie odezwała się Eulalija, zresztą kochany opiekuu, sądzę, że mi zostawi wybór, jako najmocniéj interesowanéj, a zachowa tylko życzliwą kuzynowską radę.
— Wydać mię za mąż, ciągnęła daléj bardzo chłodno i powoli, żadna siła ludzka nie jest wstanie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/283
Ta strona została uwierzytelniona.