wa, tylko parafiaństwo! Tu gdzie szło o sprawę pryncypała!
Płocki przeczytał jeszcze artykuł i znowu schował go do kieszeni.
— Postarasz mi się waćpan o dziesięć egzemplarzy tego numeru i zlikwidujesz.
Wytrychiewicz się skłonił z minką szyderską.
— To są małe i liche próbki, szepnął Płocki, jakby sam tłumacząc się przed sobą, ale to działa na tłum... to się rozchodzi... Ludzie się uczą nazwiska człowieka... rzecz potrzebna...
— Jak sądzisz, spytał, reszta dzienników powtórzy to?
— Muszą, rzekł Wytrychiewicz, ignorować fakt takiéj doniosłości byłoby grzechem... Profesor przytém obchodzi wszystkie redakcyje i usilnie stara się, ażeby rozgłos dać temu jak największy...
— Niech trąbią!! rozśmiał się Płocki... sława jak potwarz... byle się robiła w jakikolwiek sposób a zawsze z niéj coś zostać musi.
— A teraz konie! Zadzwoń waćpan! W drogę! żeby się na koléj nie opóźnić i nieprzyjaciela wyprzedzić.
Wytrychiewicz zwinął się razem około dzwonka i torby, portfelu i paltota... W pół godziny potém pociąg w szalonym pędzie niósł Cezara i jego fortunę ku wschodo-północy.