Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

rzoném być musiało. Zamęt był wielki, niepokój niewysłowiony: około koni, które zwolna przyprowadzali masztalerze, kręcili się ciekawi.... a dżokeje, przygotowani na wszelkie ewenty, a nawet na skręcenie karku, stali w ponuréj zadumie.
Estrada podobną była do pięknéj grzędy kwiatów w lecie; patrzyła się wszelkiemi możliwemi barwami, w pośród których uśmiéchały się zaróżowione z za wachlarzów twarzyczki. Od dołu do szczytu wszystkie ławki były zajęte, nabite, pełne, a poniżéj falował tłum ciekawy, wspinając się na palce, aby téż coś zobaczyć. Spóźnione powozy matedor przybywały jeszcze co chwila, i choć zdawało się już miejsca braknąć, uprzywilejowani cudem zawsze się jakoś mogli jeszcze wsunąć w najpiérwsze rzędy.
Oprócz czynnego kierownika owego, który wyglądał mimo małego wzrostu i młodości na dyrektora wyścigów, oprócz członków komitetu, do których książę Nestor należał także, prócz dziennikarzy zwracających na siebie oczy, wcześnie przygotowanemi ołówkami i książkami do notatek, jedna jeszcze postać ściągała oczy wszystkich. Był to jegomość jakiś, nikomu nie znany, opatrzony jednak kartą na kapeluszu, wcale oryginalnie wyglądający. Spojrzawszy nań, należało się domyślać lub oryentalnego pochodzenia, albo długiego pobytu na wschodzie, tak ciemno ogorzałą miał twarz i ręce. Rysy wszakże, a mianowicie nieco wystające policzki i nos odrobinę zadarty nie dozwalały rozpoznać rasy, do któréjby