Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/300

Ta strona została uwierzytelniona.

otwarta i jasna Werndorfa, teraz była chmurna, posępna, smutna i nad miarę surowa. Wstał na przywitanie uniżającego się gospodarza, uścisnął podaną rękę i siadł jakby zmęczony, trąc czoło.
— Nie trudziłbym cię, kochany panie, rzekł, anibym cię niepotrzebnie od pracy odrywał, ale na ten raz pomówić otwarcie jestem zmuszony... Przychodzę się poskarżyć, zaboléć, podzielić sprawą drażliwą, przykrą dla mnie nad miarę. Chciałbym wam oszczędzić podziału tą przykrością osobistą, ale prędzéj, późniéj, musiałbyś się o tém dowiedziéć. Może téż... poradzisz mi coś, a raczéj wytłumaczysz... czego, dotknąwszy się, zrozumiéć nie mogę, nie umiem.
Odetchnął chwilę.
— Jestem cały do usług waszych, odezwał się Piętka, rozporządzajcie mną...
— Więc naprzód, wzdychając, kończył Werndorf, niech to zostanie między nami. Stary jestem, zdało mi się, że żyjąc długo, doświadczywszy wiele, powinienem był na wszystko być przygotowanym. Są jednak wypadki, których człowiek uczciwy przewidziéć nie może, a którym, gdy się spełnią, uwierzyć nie chce. Jestem w położeniu podobném. Widzisz mnie pan zburzonym, pognębionym nad wyraz wszelki, wróciłem wczoraj z podróży.
Wstał z krzesła, jakby mu trudno było mówić daléj, chodził i myślał.
— Byłeś pan długo towarzyszem, jesteś przyjacielem Płockiego, o niego tu idzie. Jest to, jak