Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.

że mi na wszystkich drogach ktoś szkodzić i zawadzać się starał. Uderzyło mnie to... nie mogłem pojąć, co to było... Jeden z moich starych przyjaciół po długich z méj strony naleganiach objawił mi nareszcie, że jak najniekorzystniejszą o mnie opiniją, jak najniedorzeczniejsze baśni i potwarze siał... pewien jegomość, który na te same projekta polował i chciał je mieć dla siebie... Gdy mi na prośby naglące wymieniono nazwisko Płockiego, zacząłem się śmiać. Przyjaciel, który mnie ostrzegał, zmieszał się i obraził.
— To wprost niemożliwą jest rzeczą, rzekłem, to jakaś omyłka... człowieka tego mam za uczciwego, a osobiście jest mi wiele obowiązanym...
Na twarzy mojego przyjaciela odmalowało się zdumienie... Niestety! rzekł, nie jest to ani potwarz, ani omyłka, jest to najprawdziwsza prawda. To, o czém mówię, słyszałam sam na moje uszy... gdy się zwierzał senatorowi...
Zamilkłem, lecz pozostała mi wątpliwość, mogło coś być źle zrozumianém, niedosłyszaném. Nie wierzyłem jeszcze. Obudzona jednak nieufność poprowadziła mnie do źródła. Wzdragano się zrazu wyznać przedemną, zkąd pochodziły stawione mi przeszkody, przynaglałem, użyłem wszystkich środków obudzających zaufanie, aby się domacać prawdy. Okazało się, że istotnie nie kto inny, tylko Płocki zabiegał potajemnie, kryjąc się, obalając wszystkie moje plany i szkodząc mi osobiście w sposób najwyszukańszy...
Chciałem mieć coś więcéj nad domysły i sło-