Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/308

Ta strona została uwierzytelniona.

miasto już będzie o tém wiedziało i pewny jestem, że się oburzy na Werndorfa...
Gospodarz milczał, słuchając tylko z podziwieniem.
— E! dodał Wytrychiewicz, zniżając głos, z takim człowiekiem, jak ten Werndorf, nie warto panu dłużéj trzymać. Pan powinieneś być z nami!!
Piętka zmilczał jeszcze, Wytrychiewicz, przekonawszy się, że zadaleko poszedł, przerwał także mowę i udał, że czegoś szuka w rachunkach...
— Pan mnie nie zdradzi? szepnął po chwili...
— Jak ci się zdaje? uśmiéchając się, odparł gospodarz.
— Zdaje mi się, że niepowinienbyś pan mnie zdradzić!! Jestem tego pewnym! zniżając jeszcze głos, mówił Micio wdzięczący się dziwnie do gospodarza... Burza się u nas na pana gotuje.
— Na mnie? spytał Piętka, za co?
— Pan wié, że Płocki ma szpiegów wszędzie... mówił Wytrychiewicz, otóż mu już coś donieśli, jakoby pan kuzynkę bałamucił...
Zarumienił się pan Orest i ramionami poruszył obojętnie.
— Między nami powiedziawszy, z tego być nic nie może, jeśli Płocki nie pozwoli. Testament nieboszczki matki panny Eulalii jest taki, że bez zezwolenia opiekuna, ona nie może nic... a Płocki zażalony nie zgodzi się podobno nigdy...
Upokarzało to Piętkę, że się ów nieszczęśliwy famulus wciskał w jego tajemnice, oburzył się więc i porwał z siedzenia.