Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/311

Ta strona została uwierzytelniona.

tarze, a najłaskawsi o wdziękach księżniczek i królewien, wystawił sobie, że był ich powiernikiem. Nosił téż brzemię swego posłannictwa zachowawczego, swéj misyi obrończéj wszelkiego legitymizmu z powagą, któréjby się ani Metternich, ani Palmerston nie powstydził.
Ruchy jego, postawa, grzeczność wyszukana, pewna żywość połączona z rezerwą dworacką, nosiły na sobie znamię przeszłego wieku, ale na tle XIX wydawały się dosyć oryginalnie. Nikt poczciwego szambelana, który na małą skalę robił wiele dobrego, nie brał na seryjo, oprócz niego samego.
Nie było nadeń gorliwszego w prezentacyjach, paradach, ceremonijach, uroczystościach i wszelkich wypadkach, w których można się ubrać w mundur paradny i insygnia dostojeństwa... Bawiło go to, jak dziécię. Już przeszło siedmdziesiąt letni, dosłużył się piérwszéj gwiazdy, meta laborum, ale nie poprzestał na niéj. Cóżby był zresztą począł z sobą, gdyby mu zabrakło do podpisywania papiérów, godzin do przedrzémania w trybunale, niedzielnych prezentacyj, wieczorów i objadów obrzędowych. Umarłby pewnie z nudów, nie mając zręczności dobycia szytego fraka z płóciennego pokrowca i zawieszenia wielkiéj wstęgi na piérsiach.
Pomimo lat swych siedmdziesięciu wiele jeszcze życia miał w sobie, pisał przez okazyje niezmiernie wiele listów i oddawał nieprawdopodobną liczbę wizyt obowiązkowych... nie uchybił