Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/319

Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiechając się i sądząc, że nadzwyczaj dowcipnie zagaduje hrabiego, czy pan hrabia jest z którym z nich we współce?
— J... j... a?
wyjąknął hrabia z ciężkością, śmiejąc się szydersko, j... j... a? ale ja należę we wszystkich uczciwych i pożytecznych robotach do współki imieniem i pracą, więcéj niż majątkiem, bo pan wiesz, że bogaty nie jestem.
— Jakto? więc z obydwoma? wrzucił eksminister, z obydwoma?
Hrabia, który nigdy na żart nawet nie kłamał, zmarszczył się i nachmurzył od tego nacisku.
— W za... sa... dzie! odparł, spoglądając na nudnego badacza.
— A! w istocie!! zawołał ciekawy próżniak...
— W... i... stocie!! pardon! rzekł hrabia, muszę poprosić o szklankę wody...
I zbywszy się natręta, poszedł na drugi koniec salonu, gdzie w istocie napił się jakiéjś niebezpiecznéj limonady, fabrykowanéj oszczędnie bez cytryny i już do eksministra nie powrócił. Ten, zrozumiawszy wreszcie, że mu nalegać nie wypada i że się nic nie dowie, przysiadł się do panny w złotych okularach... A że starego kawalera mogła piękna niegdyś hrabianka posądzać o niepotrzebne, spóźnione zalecanki, które dla niéj były wstydliwe, bo mimo swojego tytułu eksminister pachniał jéj plebejuszem i kancelaryją, więc mu się téż nie lepiéj tu powiodło, niż z hrabią.
Okazało się bardzo szczęśliwém, iż rozmowa