Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/322

Ta strona została uwierzytelniona.

tnie wyrokować, a sąd jego jest powagą i rękojmią dla sądu przyszłości. Nigdzie teatr nie zajmuje namiętniéj, nie obchodzi żywiéj.
Wprędce zagajona rozmowa, nieograniczająca się szczuplejszym kółkiem około okrągłego stolika, przeszła po za krzesła i stała się powszechną.
Modrzejewska, Rapacki, Królikowski, Żółkowski, Rychter, wystąpili na scenę, szambelan cytował starych swych znajomych artystów paryskich i sąd przyjaciela swojego Felińskiego, młodzież unosiła się nad polską Ristori.
Wśród gwaru tego Werndorf miał zręczność powiedziéć słów kilka, spłacić dług towarzyszom i wymknąć się ku hrabiemu Adamowi, z którym cichą rozpoczął sam na sam rozmowę.
Obok saloniku był gabinet, oświecony romantycznie lampą alabastrową, w którym zwykle panie poprawiały trzewiki i falbanki, a nieniedy zakradli się mężczyzni na poufną pogadankę. Hrabia wziął Werndorfa pod rękę i uprowadził go tutaj na sofkę pod drugi portret baronowéj, który tu został wygnanym, gdy do salonu zawitało arcydzieło Simlera. Wizerunek ten pochodził z czasów, gdy Kaniewski słynął jako portrecista, z jego sławą razem znikł w przyciemnionym gabinecie.
Za wchodzącymi potoczyły się wszystkich wejrzenia, lecz nikt ścigać ich nie śmiał. Hrabia dziwnie jakoś przywiązał się do Werndorfa, obejrzał po gabinecie i szepnął mu na ucho, posadziwszy go przy sobie.