— Bardzom rad, że tu pana spotykam, pragnąłem się z nim widziéć.
Werndorf odwrócił się żywo.
— Czy mogę czém służyć hrabiemu?
— A! nie idzie mi o nic więcéj tylkobym się rad dowiedział, jak się tam panu powiodło w podróży. Z czém pan powracasz?
Werndorf zamilkł chwilę.
— Prawie z niczém, rzekł cicho, miałem trochę przeszkód, nie wszystkie zwyciężyć się dały, lecz zdaje mi się, że się one usuną...
Hrabia z mowy mógł zmiarkować, że sprawy nie poszły pomyślnie i że Werndorf nie bardzo się rad był tłumaczył, pokręcił swój papiérek, który w ręku trzymał, podniósł głowę i spytał odważnie.
— Płocki podobno także jeździł? cóż on zrobił?
— Nie wiem, sucho odparł Werndorf.
— Więceście panowie nie spotkali się?
— Nie! lakonicznie dodał bankier.
Zamilkli, hrabia był widocznie zafrasowany.
— Miał także plany i projekty, które usiłował przeprowadzić.
— Być może, bąknął Werndorf, unikając obszerniejszych objaśnień.
I znowu zamilkli.
— Co to za szkoda, co za szkoda, odezwał się hrabia Adam, kładnąc rękę na kolanie Werndorfowi, żeśmy się tak rozpierzchli każdy z osobna, żeśmy sił naszych połączyć nie mogli.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/323
Ta strona została uwierzytelniona.