zaszło nieporozumienie, przypisywane powszechnie postępowaniu Werndorfa, domysły i sądy najdziwaczniejsze krążyły z ust do ust a przytomność starego bankiera nadawała im więcéj jeszcze zajęcia, gdy w przedpokoju dał się słyszéć ruch niezwyczajny, a pan Lucyjan Werba stojący w środku salonu tak, że wzrokiem sięgał wnijścia, skinął na baronowę z wyrazem niemal rozpaczliwym... Cichy szmer biegł z ust do ust, aż do kanapy...
— Płocki! Płocki!
Płocki był wprowadzony do baronowéj przez księcia Nestora i bywał u niéj, bo wciskał się wszędzie, gdzie miał nadzieję wyrobić sobie stosunki. Tego wieczora z pewnością nie spodziéwał się tu spotkać z Werndorfem... Wchodził z tą śmiałością a raczéj zuchwalstwem, które w nim maskowało wewnętrzną trwogę, gdy ktoś ze znajomych, znajdujący się u drzwi z uśmiechem go wstrzymał...
— Nie mógł pan dobrodziéj przyjść bardziéj w porę, szepnął mu na ucho. Właśnie jest pan Werndorf... a tu także dziecinne plotki chodzą... to się przecię ludzie przekonają, że to są bałamuctwa.
Płocki pobladł niezmiernie i na chwilę zmięszał się tak, iż można było posądzić, że się cofnie. Usłużny przyjaciel zdziwił się niezmiernie. Pomimo pomieszania i trudności wybrnięcia pan Julijusz zmiarkował, że ucieczka byłaby go okryła śmiesznością i rzuciła nań cień winy... Musiał więc iść, narażając się na wszelkie następstwa.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/326
Ta strona została uwierzytelniona.