zbliżenia się zarazem do zagadkowéj figury ogorzałéj, wyglądającéj z cudzoziemska a mówiącéj tak dobrze po polsku. Nieznajomy wcale się nie usuwał i nie zdawał chciéć unikać znajomości nowych.
— Nasze wyścigi — rzekł do gromadzących się dziennikarz — muszą wcale dobrze wyglądać, gdy ktoś taki, co po całym świecie napatrzył się ich mnóstwo, — jego ekscelencyja Amin-Pasza, po polsku zowiący się Secygniowski... w téj chwili właśnie zaręcza mi, iż się ich fizyjonomii wydziwić nie może...
Na tak nazwanego Amin-Paszę-Secygniowskiego zwróciły się wszystkie oczy...
— Secygniowski! co u kata — odezwał się otyły z wąsami obywatel, który mimo nader wypukłego brzuszka chodził poza areną w kurtce i butach ze szpicrutą, jak gdyby na koń miał siadać — Secygniowski... Cóż? Edward?
— A! Edward? — odparł Pasza...
— I byłeś w początkowéj szkole w Łukowie?
— A byłem...
— I nie poznajesz mnie! — krzyknął otyły rozstawiając ręce, mnie twego Pylada, com za ciebie raz plagi dostał...
Secygniowski żywo się poruszył ku niemu.
— Zabij mnie, nazwiska już nie pomnę, wiem tylko, żeśmy cię nazywali w szkołach Makolągwą...
— A ciebie chrząszczykiem! ściskając Paszę — odparł obywatel... Ale cóż się z tobą stało?
W téj chwili konie wyprowadzać zaczęto, dżo-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.