Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/347

Ta strona została uwierzytelniona.

— Za pozwoleniem, rzekł, opiekunowie nie zwykli się tłumaczyć i uczynię wyjątek dla pani.
Spojrzeli na siebie, pan Julijusz nie był wcale gniewny, owszem zdawało się, że chce mocno oburzoną choć na pozór spokojną kuzynkę przejednać.
Siadaj pani, rzekł, nie jestem tyranem i despotą, nie postępuję sobie dla fantazyi, chcę pani dowiéść, iż inaczéj nie mógłbym uczynić. Piętka jest moim towarzyszem, był przyjacielem, sam bez żadnéj przyczyny zerwał zemną i poszedł szukać zajęcia gdzieindziéj, wzgardził wszystkiemi ofiarami, odrzucił prośby, okazał mi wstręt i nieufność, możeszże pani wymagać, abym za to wypłacał mu się, oddając, co mam najdroższego, pupilkę taką, jak wy? Powiem pani więcéj, potrzebowałem go i potrzebuję, zamiast mi przyjść w pomoc, służy mojemu nieprzyjacielowi...
Panna Eulalija, która się snać innych spodziéwała zarzutów, zamilkła zdziwiona. Nie mogła zaprzeczyć, że Płocki ze swego stanowiska miał trochę słuszności. Żona téż, która była rada, że się mąż tak doskonale uniewinnił w jéj oczach, podbiegła do kuzynki, wołając.
— Proszęż cię, Lalciu, Julek ma najzupełniejszą słuszność.
— Cóż pani na to? zapytał tryumfująco Płocki.
— Jest to rzecz dla mnie nowa, odezwała się Eulalija, nie wiedziałam o tych stosunkach, ależ nie wiem, czyby co teraz pomogło, gdyby zmienił postępowanie... Płocki zamilkł.