wystawić można... rzekł Piętka. Wstydzę się tego, co mam popełnić...
Byłem najpewniejszym, dodał, że ta utrapiona słabość, którą ludzie zowią zakochaniem, ominie mnie, że jéj nie ulegnę... Tymczasem padłem jéj ofiarą.
Werndorf się rozśmiał.
— A! nie jest to rzecz wcale śmieszna, dorzucił Piętka. Zakochałem się w kuzynce pana Płockiego, zostałem przez nią przyjęty... Opiekun położył veto, narzucono mi warunek.
— Jaki? zapytał Werndorf.
— Abym się rozstał z panem, wyjąknął Piętka, spuszczając oczy.
— Pan go przyjąłeś? zimno i na krok cofając się w tył, rzekł gospodarz.
— Nie mogłem go odrzucić, począł żywo, tłómacząc się Piętka, niech mnie pan nie obwinia... Szło nie o mnie, ale o kobiétę... Przyznaję się, popełniłem grzech przez słabość, winnym być mogę, lecz może nie tyle, jak się zdaje. Werndorf słuchał, ręce w tył założywszy, fizyjognomija jego po piérwszém nerwowém wzdrygnięciu stała się spokojną, wyrażała chłodną jakąś litość i niemal pogardę.
— Pan się wcale nie potrzebujesz tłómaczyć, rzekł sucho. Każdy postępuje, jak uznaje lepszém i właściwszém dla siebie. Racz pan zdać papiéry obrachować się z kasą, odebrać, co mu należy... i rzecz skończona... nie mamy mówić o czém.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/358
Ta strona została uwierzytelniona.