to los zwykły jemu podobnych... że ich dobry clown zagasi...
Ruszyła ramionami.
— Jakże jesteście z hrabią Adamem? tegom ciekawa.
— Pani nas łączy obu razem?
— Należysz do rodziny.
— Sądzę, że Płocki jest z nim w stosunkach, jeśli nie dobrych i ścisłych, to przynajmniéj bardzo przyzwoitych.
— To także ekscentryk! pan wiesz, ja go nie lubię. Hrabina Sybilla czasem go zdrajcą i odstępcą nazywa, bo go posądza, że jedną nogą stoi w demokratycznym obozie...
Stała właśnie naprzeciw drzwi salonu i wpatrzyła się weń uważnie. Ks. Nestor wygłaszał jakąś teoryją manczesterskiéj szkoły, któréj się nauczył z rana, aby się z nią po obiedzie popisać. Płocki udawał wielkie podziwienie dla idei, które uchodziły za nowe, chociaż czuć je już było... zwierzyną. Lecz musiał przecię wypłacić się księciu Nestorowi za jego współczucie dla siebie. Gość nie poznał się wcale na tém, że gospodarza uwielbienie było fałszywą monetą, i zapędzał się tém bardziéj, im pewniejszym był, że pani Płocka, profesor Milanowicz i Nurscy wcale go nie zrozumieją.
Nurski stał w osłupieniu nad tą mową tak uczoną i tak wymowną.
— Takiego księcia, szepnął żonie, jeszcze mi się téż spotkać nie trafiło!! a toby mógł być profesorem!!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/371
Ta strona została uwierzytelniona.