gi, że to mnie tylko takie szczęście spotkało... No? z czémże...?
— Jeszcze dwa listy mam do odniesienia...
— Toż i ja... roześmiał się drugi — ale ty pono szczęśliwszy jesteś, bo nosisz bileciki do aktorki... a tam pewnie coś oberwiesz.., mnie się zawsze dostaje jaki papiér do radzcy, do prezesa, do jakiego starego safanduły, u którego się tylko w sieni wynudzić potrzeba...
— Myślisz, że jakby do aktorki, to ja co u niéj wskóram? E! jeszczem ani złotówki nie widział...
— Ja tego naszego pana nie rozumiem — odparł drugi... wszędzie ma interesa... bierze strasznie na rozum... a czego jemu brak? hę! Siedziałby i Pana Boga chwalił.
— E! e! jaki z ciebie prosty człek — odezwał się z pewną wyższością piérwszy. — On musi dla onoru pracować. — To panie ambitny człek... On tu wkrótce piérwszą rolę będzie grał i wszystkich weźmie za nos.
— A jakby... odezwał się naganiony — a jakby ich za nosy i trzymał, to co mu z tego przyjdzie?
Ruszyli ramionami oba.
— Dziewczyna ładna, widziałem ją, odrzekł piérwszy po cichu — ale to bałamuctwo nie potrzebne, żeby jéj bukiety posyłać!! Tfu!! Ma ich ona dosyć.
— Słuchaj! Jędrzéj, co ty o nim trzymasz?
— A ty?
Spojrzeli sobie w oczy i roześmieli się.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.