Dobywszy z pod klucza w biurku ogromny zwitek rachunków a z kieszeni nie mniejszy pęk asygnat, zasiadł w starém krześle i począł się w papiérach rozpatrywać z wielką uwagą, zapisując sobie cyfry różne, o których rzetelności upewnił się wprzód kilkakrotném sprawdzaniem.
Rachunek ten trwał wśród niczém nieprzerywanéj ciszy dosyć długo — zebranie materyjału przeciągnęło się dobrą godzinę, potém nastąpiła kontrola staranna, i — ostateczny rezultat, z gorączkowym niepokojem szukany, zrodził prawdziwych sześć cyfr, dających pożądane krocie... Wielkiemi głoskami drżącą ręką wypisał je u spodu, spojrzał na sumę, uśmiéchnął się, zadumał.
Rzucił pióro, potarł czoło i oczy, jakby im nie wierzył jeszcze, spojrzał znowu, i usta mu powtórnie zadrgały uśmiéchem szatańskim...
Począł się niespokojnie przechadzać po pokoju... Cisza głucha panowała na dworze, wiatr tylko czasami przesunął się po ulicach, jakby szeleszczący płaszcz ciągnął za sobą. Z ostróżnością ująwszy lampę, paczkę asygnat cisnąc w drugiém ręku, poniósł je troskliwy rachmistrz do sypialni. Zrzucił sukno z kasy, pocichu otworzył zamki, starając się, by jak najmniéj robiły hałasu i począł rozpatrywać się we wnętrzu.
Tu leżały systematycznie podobiérane szmatki drukowanego i sztychowanego różnobarwnego papiéru, które są ostatnim wyrazem ludzkiéj pracy. Paczki te, wielkości różnéj i nie jednéj wartości, łatwe były do obliczenia, nosiły wszystkie cyfry
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.