warzysz ani go zdradzi, ani gorszego o nim nie poweźmie wyobrażenia. Wedle pospolitego przysłowia, znali się, jak łyse konie — Piętka go odgadł... — Płocki nie wątpił na chwilę, że nadal po ukończeniu budowy drogi, losy jego i prace podzielać będzie. Byli więc en famille i mogli się oba porozpinać.
Chłopak wniósł samowar, i cały skromny, z dawnych czasów przybór herbaciany; zrzucono papiéry ze stolika, aby mu zrobić miejsce; Piętka i gospodarz zasiedli do ulubionego lekkiego ponczyku, napoju, który nieraz po dniach i nocach zimnych, spędzonych na kolei, pod gołém niebem, od febry i choroby ich obronił. Płocki, jak nigdy może, poruszony był, przejęty, szczęśliwy... upojony swém powodzeniem... Twarz jego z dziwnych piérwiastków skléjona, przybiérała tak osobliwsze wyrazy, miotana wewnętrznemi uczuciami, iż Piętka nie mógł się powstrzymać od wpatrywania się w nią, jak w tęczę. Bawiła go ta ruchoma gra fizyjognomii.
— Co ty mi się tak przyglądasz? — spytał żartobliwie gospodarz.
— Zmiłuj się — zawołał Piętka — toć przecię najrzadsza w świecie rzecz widziéć szczęśliwego człowieka... Astronomowie jeżdżą o kilkaset mil obserwować przechody gwiazd i zaćmienia, dla mnie fenomen twéj twarzy z auerolą płomienistą szczęścia nie mniéj pewnie jest zajmujący.
— Przypatrzże mi się dobrze... ze śmiéchem odparł Płocki, bo jutro... nie zobaczysz na mojéj
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.