Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

Płocki zarumienił się nieco.
— Cóż? czyś się może zląkł? zawołał z przymuszonym uśmiechem.
— Bynajmniéj, mówił Piętka, który się zajął cygarem i starannie je zapalał. Wszystko to, coś tu tak wymownie wygłosił, było mi wprzódy już doskonale wiadomém; to téż postanowienie moje nie od dziś dnia datuję. Nie miałem tylko zręczności wprzódy ci o tym powiedziéć.
Płocki wstał i zaczął się przechadzać.
— Karty na stół, zawołał, gra otwarta, mówmy szczerze! Chcesz innych warunków, chcesz tantyjemy, pensyi, udziału w zyskach? Powiédz mi swe warunki...
— Nie mam żadnych, odpowiedział Piętka, zostaniemy, jakeśmy byli, najlepszymi przyjaciółmi w świecie, rozstaniemy się, nie chmurząc na siebie, ty na mnie nie powiész, żem cię zawiódł ja o tobie wyrażać się będę z respektem, i wszystko skończone.
— Na dzisiejszy wieczór wcalem się tego nie spodziéwał, przecedził przez zęby Płocki. Strata takiego, jak ty, człowieka nie może mi być obojętną.
— Przecież wiekuiście nie mogliśmy z sobą iść razem, odpowiedział Piętka. Ludzi znajdziesz łatwo.
— Ale nie takich, jak ty! szepnął Płocki.
— O! roześmiał się pan Orest, czyżbyś posądzał mnie o próżność i myślał, że jestem marjo-