szukane, ale piękne i skromne, nic nie zdradzało mogącego się kochać w błyskotkach dorobkiewicza, jakim był Płocki.
Z saloniku w surowym stylu, przeze drzwi otwarte dostrzegł Płockiego pokój pracy, w którym książki starannie poukładane leżały w systematycznym porządku, a narzędzia matematyczne i przyrządy naukowe stały, jakby na pokaz, trochę umieszczone z namysłem, aby je gość mógł zobaczyć.
Salonik woniał kwiatami...
Piętka umilkł na chwilę z zadziwienia, nowy Płocki stawał się dlań niezrozumiałym.
— Jesteś tak jak w raju! zawołał, domyślam się tylko, że tu się chyba cygara nie pali, a wiész, że mam nałóg...
— Wyjdziemy na balkon wyrzekł, odryglowując szklane drzwi z jednéj szyby prowadzące doń, gospodarz... W istocie w salonie ja nie palę.
Tak rozmawiając, zasiedli wśród kwiatów, mając przed sobą ulicę, wiodącą w głąb’ Thiergartenu, która szczęściem świéżo była skropioną i dozwalała odetchnąć bez połykania pyłu.
— Dawno tu jesteś, spytał Piętka.
Gospodarz namyślił się z odpowiedzią, wahał się widocznie, czy ma być szczerym z dawnym przyjacielem i towarzyszem, lub probować grać komedyją, nie wiele mającą nadziei powodzenia.
Podał rękę Piętce i z przymileniem odezwał się w końcu.
— Myśmy to przecież, kochany Oreście, sta-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.