Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

nować i na ojcu powoli wymódz nawet tak pożądane powierzenie sobie kapitałów..
Ze wszystkich względów ożenienie to zresztą było lub zdawało mu się być najłatwiejszem i wielce dogodnem. Powierzchowność Justysi podobała mu się bardzo, starzejąc sam, nabrał smaku do takich młodziuchnych wyrostków... Miała zaledwie lat czternaście, ale za rok lub półtora, dla czegoby jej nie miano wydać?
Czasu pobytu w Wólce, on jeden z rodzeństwa, po kilka razy zbliżał się, rozmawiał, łapał Justysię, i choć dziewczę biegające ciągle z kluczykami mało miało czasu, odpowiadało spiesznie, wyrywało się, Mecenas nie pominął żadnej zręczności zbliżenia się do niego.
Justysia wdzięczną mu była za to, a i matka dostrzegłszy tę grzeczność dla swej faworytki, dziękowała mu uśmiechem.
— Nieprawda, Kalikście, szepnęła później, — jakie to śliczne dziewczę z tej Justysi wyrosło, a za rok, dwa.. zobaczysz! Mniejsza zresztą o piękność, ale gdybyś ty wiedział jaki to statek, pracowitość, dobre serce.. Skarb, skarb, powiadam ci, nieoceniony!
— Nie dziw, kiedy ją mama wychowała! odezwał się syn.
— Złote dziewczę, ciągnęła dalej staruszka, Panu Bogu dziękuję, że mi ją dał jako podporę