pucował angielską brzytwę, przyjaciółkę od lat dwudziestu, rozrabiał mydło z zimną wodą, aby po ciepłą ani posyłać ani chodzić, i brał się do operacyi, którą odbywał zamaszysto, wprawnie i prędko. Zbywał się tym sposobem golenia, którego nie lubił, ale naówczas brody nie było we zwyczaju zapuszczać, gdy pan Teodor był młodym, na starość więc nie chciał nowego obyczaju... nabierać.
Jednego dnia o nadchodzącej zimie, stała się rzecz niepraktykowana, Kunaszewski — zaspał. Gdy się obudził była dziewiąta, — a gdy golenie zbliżało się do końca, z wielkim pospiechem i nieosobliwem szczęściem wykonane, mogło być pół do dziesiątej.
W tejsamej chwili spojrzawszy przez okno, zobaczył w dziedziniec zajeżdżający powozik, wcale elegancki, czterma karemi konikami w wytwornych szlejach zaprzężony, — a w nim młodego nieznajomego gościa, którego lokaik bardzo zręczny i pokaźny o coś się dopytywał.
Panna Justyna właśnie ze dworu przechodziła do oficyny, i złożyło się tak, iż z przybyłym młodzieńcem, który zobaczywszy ją, wyskoczył z powozu, zetknęła się w progu.. Zaczęli coś mówić z sobą, panna Justysia się mocno zarumieniła, młodzieniec żywo dziękował — i zapukano do drzwi Kunaszewskiego.
Ten zaledwie miał czas starą czujkę, która mu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.