Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niechajno! zobaczemy!...
Na prędce wreszcie ubrawszy się pan Teodor, jak pijany, odurzony, poprowadził wnuka do dworu, wiele mu wprzódy o zacności, o zamożności, dobroci i poszanowaniu, jakie Szelawskim należnem było, nagadawszy.
Było to niemal zbytecznem, gdyż młodzieniec jadać do Wólki, był już bardzo dobrze świadom, u kogo znajdzie dziadunia. Zbieg dziwnych w istocie okolicznoćci dopomógł do tego odszukania zatraconego biednego starca. Floryan Kunaszewski, dla zabawy nie z potrzeby znajdował się roku przeszłego w Iwoniczu, tam poznał się z młodym Wyszogrodzkim, który o trzy mile mieszkał od Wólki. Obiecawszy go odwiedzić, i przybywszy na miejsce, gdy mu przyjaciel o sąsiadach i sąsiedztwie opowiadał, — wspomniał pobieżnie rezydenta Szelawskich Kunaszewskiego. Od słowa do słowa, pan Floryan się w nim domyślił starca, o którego losie smutnym i niepewnym końcu słyszał. Ucieszył się tem — i znalazł w Wólce, jakby z nieba spadł starcowi, zgniecionemu już i nawykłemu do swej smutnej doli.
Szczęściem dla p. Teodora było, że nietylko znalazł wnuka, ale że nim był ten p. Floryan, chłopak niepospolitych przymiotów serca i duszy. Jak znaczniejsza część szlachty galicyjskiej, nawet najzamożniejszej, nie odebrał on wychowania zbyt umysłowo podnoszącego człowieka.. Skończył za-