Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

wychowanica się gościowi podobała, chociaż na to bynajmniej nie rachowała, wdzięczną mu była, że się na niej poznał. Wypłaciła się za to, znajdując młodego Kunaszewskiego ślicznym i nadzwyczaj miłym.
Gdy przyszło w końcu do układów o zabranie p. Teodora przez wnuka, wyprosili sobie Szelawscy i on sam, żeby pozostał kilka miesięcy, dopókiby oni nie pojechali i nie powrócili z Warszawy. P. Floryan się na to zgodził dlatego, jak mówił, aby na przyjęcie dziadka w Sołomnej przygotować wszystko.. Sam zaś się ofiarował przyjechać po niego, i co więcej, ręczył, że co roku przynajmniej raz do Wólki z nim stawić się będzie..
Z pewnością ręczyć można, iż Justysi oczki przyczyniły się wiele do wyrobienia tego postanowienia. Słysząc obietnicę, dziewczę się zarumieniło, tembardziej, że Floryan na nią patrzył, ku niej był mówiąc zwrócony.
W jej biednem życiu sierocem — pierwszym błyskiem jakiegoś szczęścia — nadziei — było zjawienie się młodego Kunaszewskiego. Justysia była z charakteru i temperamentu swego zbyt umiarkowaną, ażeby na chwilowem wrażeniu budować coś miała. Broniła się marzeniu nawet, lecz miłem jej ono było, a tak nowem dla niej, tak rozkosznem, że choćby rychło się rozwiać miało i w niwecz obrócić.. nie odpychała go od siebie.
Pan Floryan niepodobnym był wcale do mło-