sama, bo Sędzina czuła się jakoś strudzoną, a powietrze było wilgotne.
Wychodziła już i sięgała rączką po święconą wodę, gdy usłyszała tuż pozdrowienie głosem, który ją radośnie przestraszył. Przed nią stał p. Floryan Kunaszewski, który jakiemś przeczuciem serca się tu znalazł, a może — może doszedł i wyszpiegował, że się tu z nią spotka..
Dziewczę zarumieniło się jak wiśnia i całe drżące oczy ku niemu podniosło..
— Pan tutaj! zawołała zmięszana, ale uśmiechająca się. Jakimże sposobem..
— Przywiozłem dziadunia na św. Jan i skorzystałem z tego, aby Warszawę zobaczyć i państwa Szelawskich odwiedzić, którym tyle winienem za mego poczciwego starego. Jakże państwu się w mieście podobało? Kiedy do Wólki z powrotem?
To mówiąc, wychodzili z kościoła.. Panna Justyna daleko śmielsza, niż sądzić było można, żywa i swobodna, rozpoczęła rozmowę. P. Floryan wcale się jej obcym nie wydawał, nie obawiała się go, jak innych mężczyzn.
— Nie umiem panu powiedzieć nic o mieście, rzekła — jest nam tu bardzo dobrze, ale się czujemy w gościnie. Pani Sędzina cieszy się wnukami, ale tęskni za swoją Wólką. Ja — ja i mówić nie potrzebuję, że się tu obcą czuję, państwo Bronisławowstwo są dla nas wszystkich nadzwyczaj łaskawi, — ale zawsze to — nie w domu!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.