Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiesz mój kochany Kalikscie, rzekł w końcu nie będę tego krył przed tobą — wszystkim wam mam to do wyrzucenia zarówno, że nadto macie zwrócone oczy i serca na te kapitały ojcowskie. Nie tyle wam idzie o rodziców, co o nie.
Oburzył się Mecenas..
— Ale ja do nich nie mam żadnej pretensyi! zawołał.
— Więc pocóż się tak niepokoisz? odparł ks. Zaręba. Ojciec wasz jest człowiekiem sprawiedliwym, żadnego z was nie skrzywdzi — bądź spokojnym; ale dla samej zgody familijnej potrzeba go ztąd wywieźć..
Mecenas pomówiwszy jeszcze chwilę, i usiłując zatrzeć wrażenie, jakie uczynił na Zarębie, pożegnał go i pod jakimś pozorem wyprzedził do Warszawy, nie rad z siebie.
My powróćmy do panów Kunaszewskich, którzy tego dnia, gdy Floryan się spotkał z Justyną, przybyli do Sędziego..
Pana Teodora poznać było trudno, tak się zmienił, spoważniał i odmłodniał skutkiem zupełnego oporządzenia nowego przez wnuka. Suknie nietylko, że mu powierzchowność nadały pokaźniejszą, ale oddziałały na ruchy, na umysł, na śmiałość w obejściu się. Czuć było, że rezydent przeistoczył się na niezależnego człowieka.
W domu Bronisławowstwa w wigilię św. Jana ruch już był wielki. Z kolei przybyli i odwiedzili